Kaczyński - wściekłość i żal

kOd czasu, gdy Jarosław Kaczyński jako premier wyzwał ludzi, którzy się z nim nie zgadzali od ZOMO, trudno uważać go za wzór dobrego wychowania. I to mimo wysiłków pisowskich publicystów, którzy tego rodzaju wybryki lidera PiS uważają za "zrozumiałe", bo wynikające z konsekwentnie uprawianego wobec niego "przemysłu pogardy".

Wywiad Kaczyńskiego dla "Wprost" jest kuriozalny ze względu na natężenie inwektyw oraz to, że lider PiS w rozpaczy rozdaje ciosy na lewo i prawo. PSL, jak stwierdza, "czyli ZSL" - to dla niego partia konsekwentnie prorosyjska. Choć to z tą partią kleił koalicję w 1989 r. i namawiał ją do wsparcia IV Rzeczypospolitej w 2007 r., gdy wykończył Samoobronę. Prezydent Bronisław Komorowski, co już wcześniej słyszeliśmy, został wybrany w wyniku "wielkiego nieporozumienia", bo jest postrzegany jako konserwatywny, a w gruncie rzeczy jest to "polityk skrajnej lewicy, choćby obyczajowej". Jedynie Leszek Miller zasługuje na przyjazne określenie jako "bagnet" potrzebny w wojnie, choć zdaje się, że to Kaczyński chciałby w tej wojnie bagnetem dowodzić. Słuszna jest niewątpliwie krytyka działań PKW, która zafundowała nam nieprawdopodobny bałagan. Widać jednak, że prezes nie może się zdecydować, czy wyniki tych wyborów są tylko "niewiarygodne", czy też zostały "sfałszowane", a co za tym idzie - władza przestała być demokratyczna, zaś obywatel stał się poddanym.

W przypadku polityków często od tego, co mówią, istotniejsze jest, dlaczego to mówią. Niekontrolowany wybuch wściekłości Jarosława Kaczyńskiego coś oznacza i z czegoś wynika. Obrazuje jakąś frustrację.

W wywiadzie dla "Wyborczej" na miesiąc przed wyborami samorządowymi były już rzecznik PiS Adam Hofman twierdził, że wygrana jego partii to choćby o jeden więcej radny w sejmiku województwa. Tak się nie stało. PiS te wybory faktycznie przegrał. Mimo że wiele czynników przemawiało za jego wygraną - choćby fakt, że do urn poszło więcej wyborców z mniejszych miejscowości i wsi, gdzie poparcie dla PiS jest tradycyjnie wyższe.

To te wybory miały pokazać, że PiS nie tylko jest zdolny do wygrywania wyborów, ale do samodzielnych rządów bez żadnego koalicjanta. Okazało się jednak, że spora część wyborców, nawet ta zniechęcona do Platformy Obywatelskiej, woli zagłosować na PSL, byleby nie głosować na partię Jarosława Kaczyńskiego. PiS-owi po raz kolejny nie udała się próba przebicia szklanego sufitu - czyli zdobycie ponad jednej trzeciej głosów, bo zasada "byleby nie na PiS" nadal obowiązuje.

Tym wywiadem prezes PiS udowadnia, że obawa Polaków przed takim politykiem jak Kaczyński jest jak najbardziej słuszna, a nasz naród jest narodem mądrym i rozsądnym, choć nie zawsze jest w stanie poprawnie wypełnić karty do sejmiku województwa.

Zrozumiałe jest, że w takiej sytuacji prezes Kaczyński nie chciałby konfrontacji z premier Ewą Kopacz i nic nie wyjdzie z zaproszenia jej na posiedzenie klubu PiS. Kaczyński twierdzi, że premier nie jest tego godna, bo "jej poziom cynizmu i hipokryzji" nadmiernie go razi. Poprzednio jak ognia unikał konfrontacji z Tuskiem, teraz boi się starcia z premier Kopacz. W takiej sytuacji wygodniej jest bowiem wygłaszać tyrady do pustego krzesła.

Marzenia PiS o wielkim zwycięstwie wyborczym w 2015 roku i samodzielnych rządach właśnie pryskają. To musi budzić wściekłość. To musi rodzić niedowierzanie. W takiej rozpaczy można jedynie zwyzywać konkurentów w wywiadzie prasowym i jeszcze wyjść na ulicę, by wykrzyczeć swoją wściekłość.